home

Data 10-24-2003

Mój dom - tipi

Żyje samotnie w bieszczadzkiej głuszy. Bez prądu, telefonu, bieżącej wody


Tipi
Henri Schumacher przed swoim wigwamem w Hulskiem
KRZYSZTOF POTACZAŁA

W Hulskiem, dziewiczym zakątku Bieszczadów, od czterech lat żyje Niemiec rodem z Palatynatu. Jego dom to indiańskie tipi, a całym dobytkiem jest 30 hektarów ziemi. Henri Schumacher, lat 36, ważna postać ruchu Rainbow, wędrowny cieśla, ojciec Plemienia Sanu.

Żeby dojechać do Hulskiego, trzeba pokonać krętą, wyboistą drogę przez las. Najlepiej terenowym samochodem albo pieszo. Henri wielu gości nie przyjmuje, bo i trafić do niego trudno, dlatego w niedzielne popołudnie czeka w umówionym miejscu. - Jesteś wreszcie, a już myślałem, że przestraszyłeś się deszczu - śmieje się prawie dwumetrowy Henri. W kapeluszu, flanelowej koszuli, drelichowych spodniach i gumiakach prowadzi wąską ścieżką do swojej samotni. - Za chwilę przeskoczymy potok, a potem sto metrów w górę i będziemy na miejscu - objaśnia.
Ze szczytu tipi snuje się dym. Gospodarz zaprasza, wskazuje miejsce przy obłożonym kamieniami palenisku, nad którym zwisa czarny jak smoła kociołek. Od razu zastrzega: - w środku żadnych zdjęć, to odbiera nagromadzoną energię. Obok siedzi jeszcze Ingrid - matka Henriego, oraz Inge, jej koleżanka. Przyjechały w odwiedziny. - No, to wy sobie pogadajcie, a ja zaparzę herbatę - mówi Ingrid. - Dopiero co syn przyniósł świeżą wodę ze śródła.

Co liczy się w życiu

Było tak. Henri mieszkał w Niemczech, uczył się w liceum, korzystał z młodości. Po maturze koledzy poszli na studia, a on zaszył się w lesie. - Zmusiła mnie do tego cywilizacja i całe zło, które ze sobą niosła - wspomina.
Przez rok rozmawiał tylko z drzewami. Na nowo ujrzał świat - wolny od agresji, pogoni za pieniędzmi, rywalizacji o dobra materialne. Kiedy wrócił do domu, był już innym człowiekiem. - Ten czas pozwolił mi na zrozumienie, co naprawdę ważne jest w życiu - tłumaczy Henri. - A ważna jest wolność jednostki i współistnienie z matką naturą.
W Polsce zjawił się po raz pierwszy początkiem lat 90. W Dąbrówce pod Lublinem uczył się gry na bębnach. Wkrótce poznał ludzi podobnie myślących i związał się z ruchem Rainbow (Tęcza). Pojechał na zlot do Austrii, gdzie wyznaczono kolejne spotkanie Rodziny Tęczy. - Ktoś powiedział, że najlepszym miejscem będą Bieszczady - opowiada Henri. - Padło na Tworylne nad Sanem. W lipcu 1991 r. dolina zapełniła się tysiącami przybyszów z całego świata.
Spali w wigwamach lub pod gołym niebem, myli się w rzece, niektórzy bez skrępowania chodzili jak ich Pan Bóg stworzył. - Było kolorowo i radośnie, nieustanne koncerty na bębnach, tałce, wspólne posiłki - wspomina Henri. - Ale nie brakowało poważnych dyskusji: jak powinniśmy żyć, by osiągnąć szczęście.

Henri
Henri Schumacher: - W Hulskiem znów zamieszkają ludzie. Zbudujemy wioskę z gliny, kamieni, słomy i drewna. Będziemy żyć jak dawniej, w zgodzie z naturą
KRZYSZTOF POTACZAŁA

Wielka wędrówka

Doświadczenie Tworylnego było dla młodego Niemca przełomowe. Został sam w opustoszałej wsi na długie miesiące. - Już wtedy chciałem osiedlić się w Polsce, ale musiałem wrócić do Niemiec - opowiada. - Nie zmarnowałem tego czasu, przez dwa lata uczyłem się na cieślę. Nawet nie przypuszczałem, że będzie to fach, który najbardziej przyda mi się w życiu.
Henri został czeladnikiem, więc zgodnie ze średniowieczną tradycją mógł wyruszyć w świat doskonalić ciesielski kunszt. - Moja wędrówka trwała trzy lata i jeden dzieł - mówi. - Takie są prawidła niemieckiego cechu.
Ale to nie wszystko. Taki cieśla może przebywać w jednym miejscu najwyżej trzy miesiące, podróżować na własnych nogach albo autostopem i w żadnym razie nie płacić kierowcom za przysługę. Więc Henri podróżował - po Francji, Hiszpanii, Portugalii, Rosji, Ukrainie, Rumunii. I po Polsce, gdzie w Chmielu, w samym sercu Bieszczad, jego wędrówka dobiegła kresu.
W 1999 r. Henri Schumacher osiadł w Bieszczadach na stałe. - Poznałem tylu wspaniałych ludzi, że nie musiałem szukać nowego domu gdzie indziej. Mieszkałem jednak kątem u znajomych i to mi trochę ciążyło. Wypatrzyłem Hulskie, uszyłem tipi i wreszcie jestem u siebie.

Niebo i las

Od dawna chciał żyć w miejscu, gdzie tylko niebo i las. Henri wie, że nie zawsze tak było i że zaledwie przed półwieczem wioska była pełna ludzi: Rusinów, Żydów, Polaków. A potem przyszło wygnanie. Dziś został tylko cmentarz i ruiny cerkwi. Niekiedy Henri przywołuje w myślach tamte tragiczne dla mieszkałców dni: gdy płoną chaty, słychać płacz dzieci, błagania kobiet, przeklełstwa mężczyzn. - Kto wie, może wtedy, w 1946, pogoda była taka jak dziś - zamyśla się. - Mokro, zimno, a wokół ciemne chmury.
Rozważania przerywa Ingrid. - Napijcie się jeszcze herbaty - zachęca i wyznaje, jak bardzo się cieszy, że podczas krótkiego pobytu w Bieszczadach może żyć podobnie jak syn - bez prądu, telefonu, bieżącej wody. Sycić się dymem z ogniska, zrywać jabłka w dzikich sadach, nasłuchiwać głosów leśnych zwierząt. - Zimą bym tu jednak nie wytrzymała - przyznaje.
- Nikt by nie wytrzymał - dodaje Henri. - No bo jak chodzić sześć kilometrów po chleb do Zatwarnicy, kiedy śnieg po pas i siarczysty mróz? Dlatego pod koniec listopada pojadę do Niemiec, a wiosną wrócę.
Ma po co wracać - wymyślił sobie, że w Hulskiem oprócz niego zamieszka jeszcze co najmniej kilkanaście osób. Może za rok? Jak on, wolnych od dóbr materialnych, nieuznających mięsa, wierzących, że właśnie przez to staną się lepsi - dla siebie i dla innych.

Plemię Sanu

Żeby zrealizować plany, Henri Schumacher wraz z przyjacielem o pseudonimie Wilko założył Plemię Sanu. - Wilko przyjechał w odwiedziny i nie mógł wyjść z podziwu dla tutejszej przyrody - mówi Henri. - Postanowiliśmy, że w Hulskiem znowu zrobi się gwarno, tyle że styl życia będzie nieco odbiegał od tego, który prowadzili Bojkowie.
Henri otwiera opasłą teczkę i pokazuje własnoręcznie wykonane projekty przyszłej wioski. - Chcę tu zbudować niewielkie domki z gliny, słomy, kamienia i drewna - tłumaczy. - Nie wykluczam też innych konstrukcji, choćby na wzór mongolskich jurt albo chat budowanych przez dawnych mieszkałców Bieszczadów.
W 2000 r. powstała "Fundacja Plemię Sanu". Kupiła w Hulskiem od prywatnego właściciela 30 hektarów gruntów. Jest jednak problem - to użytki ekologiczne, nieprzewidziane pod zabudowę - Wierzę, że będzie można zmienić ich przeznaczenie - mówi Henri. - W kołcu w Hulskiem mają osiedlić się ludzie, dla których natura to największa miłość.

Cele "Fundacji Plemię Sanu"

 *  Ochrona przyrody, rozwijanie naturalnego sposobu życia bez prądu i innych współczesnych dóbr techniki
 *  Prowadzenie gospodarki rolnej z zastosowaniem materiału nasiennego nieprzetworzonego genetycznie, bez użycia środków chemicznych i orki
 *  Nauka rzemiosła, m.in. ciesielstwa

Hulskie

- nieistniejąca wieś nad potokiem Hulskim wpadającym do Sanu. Tuż przed wojną były tu 62 gospodarstwa. W czerwcu 1946 r. wysiedlono do ZSRR niemal wszystkich mieszkańców. Opuszczone zabudowania spaliła UPA. Rok póżniej, podczas akcji "Wisła", wygnano ze wsi ostatnie siedem osób, którym udało się w ukryciu przeczekać wywózkę na Wschód.



Autor: KRZYSZTOF POTACZAŁA